Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się zjeść… pierwsze danie na śniadanie? :))
Pytając o pierwsze danie mam na myśli zjedzenie pysznej, cieplutkiej zupki tuż przed wyjściem do pracy. Oczywiście pytanie nie jest przypadkowe, czego tak na dobrą sprawę możesz się domyśleć, spoglądając chociażby na tytuł dzisiejszego artykułu. Przyznam Ci się szczerze, iż ja tak robię nagminnie, a o zaletach takiego postępowania dowiesz się czytając ten wpis :))
Pierwsze danie na śniadanie
Doskonale pamiętam jak jeszcze jakiś czas temu przygotowywałam kanapki „na bieżąco”. Wstawałam rano o 4:10, zaspana maszerowałam do kuchni i szykowałam cały stos kanapek. I to dosłownie! Rozkrojenie połowy bochenka chleba na jeden raz to była moja codzienność.
W pewnym momencie zaczęło mnie to męczyć. Prawda jest taka, że wstając tak wcześnie rano ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę było szykowanie jedzenia. Szykowanie w biegu, o tak naprawdę limit czasowy wczesnym rankiem jest mocno ograniczony. Zwłaszcza, jeśli ktoś dojeżdża do pracy korzystając z komunikacji miejskiej. Pociąg na mnie nie poczeka ;))
Wpadłam zatem na pomysł, by ułatwić sobie życie i zaczęłam przygotowywać kanapki dzień wcześniej. Generalnie ten pomysł nie był jakość szczególnie zły. Miał jednak jedną, całkiem sporą wadę. Kanapki przyszykowane poprzedniego dnia nie smakują już tak dobrze jak te przygotowywane „na bieżąco”. Z jednej strony zyskałam na czasie (mogłam pospać o 20 minut dłużej), z drugiej jednak straciłam na smaku jadanych śniadań.
Pojawił się zatem dylemat. Z jednej strony nie chciałam znów wstawać o 4:10, z drugiej chciałam zjeść coś co rzeczywiście będzie mi smakować. Musiałam poszukać złotego środka, tak by -jak to co niektórzy mówią- wilk był syty i Manchester City.
Chwilę się nad tym głowiłam, aż w końcu wymyśliłam satysfakcjonujące mnie rozwiązanie. Pierwsze danie na śniadanie!
Powody, dla których zaczęłam serwować pierwsze danie na śniadanie
oszczędność czasu
Będę szczera. Rano każda sekunda snu jest dla mnie na wagę złota. Lubię się wyspać i wcale nie zamierzam tego ukrywać. Ciężko tu oczywiście mówić o wyspaniu się, gdy trzeba wstać z łóżka w środku nocy (4:30). Aczkolwiek z dwojga złego, lepiej wstać o 4:30, niż o 4:10.
Zupę gotuję hurtowo, najczęściej w niedzielę. Używam w tym celu największego garnka jaki mam w domu. Gdy jest już gotowa rozlewam ją do słoików, studzę i chowam do lodówki. Jednorazowo wychodzi mi 5 dużych, jednolitrowych słoików, czyli dokładnie po jednym na każdy dzień roboczy. Jeden raz poświęcam czas na jej przygotowanie, by później -w ciągu tygodnia- czerpać z tego profity. Dzięki temu każdego ranka oszczędzam sporo czasu. Nie muszę szykować kanapek na śniadanie zjadane w domu. Wystarczy podgrzać przygotowaną wcześniej zupę i gotowe.
Makaron do zupy (ewentualnie ryż) gotuję dzień wcześniej. Wkładam go do miseczek, czekam aż ostygnie; przykrywam pokrywką, by nie wysychał i nie wchłaniał lodówkowych zapachów, a następnie chowam do lodówki. Kolejnego dnia jest jak znalazł :))
CHĘĆ Zmian
Szykowanie całego stosu kanapek z samego rana to jedno. Druga sprawa, że zapragnęłam również większych zmian w menu. Jak pamiętasz białe pieczywo zastąpiłam ciemnym. Postanowiłam również ograniczyć picie mleka do niezbędnego minimum, więc opcja płatki na mleku, która wcześniej całkiem fajnie się u mnie sprawdzała, teraz niestety nie wchodziła już w grę. Mam na myśli słodkie, niezbyt zdrowe płatki. Te owsiane są ok.
Chleb, który obecnie kupuję (pieczywo żytnie / żytnie razowe) jest mega syty. Wystarczy mi jedna (no może góra dwie kanapki, bym się najadła raz na długi czas). Wymyśliłam sobie jednak, że kanapkę będę jeść poza domem (na drugie śniadanko). Natomiast w domu -na pierwsze śniadanie- zjem zupę. Gdy na dworze jest zimno, zupka fajnie rozgrzewa przed wyjściem z domu.
Lubię JEŚĆ zupy, ale…
Na obiad zdecydowanie wolę jeść drugie danie. Zupy lubię i to bardzo, ale nie potrafię się nimi najeść. Kolacji z kolei nie jadam. Tak więc siłą rzeczy na obiad wolę zjeść coś konkretniejszego. Rano wygląda to troszkę inaczej. Zjadam zupę, a gdy już troszkę zgłodnieję to zjadam w pracy drugie śniadanie (wspomnianą już wcześniej kanapkę z ciemnego pieczywa).
Ile to kosztuje?
Nie wiem jak w Twoim przypadku, ale w moim jest tak, że rosół stanowi bazę wyjściową do stworzenia większości gotowanych przeze mnie zup.
W ogóle rosół to takie wdzięczne danie, bo po ugotowaniu go można z nim postąpić na dwa sposoby. Można zostawić go w spokoju lub dodać do niego coś jeszcze i stworzyć zupełnie nową zupę (np. gdy dodam do rosołu własnoręcznie zrobiony sos pomidorowy otrzymam pyszną zupę pomidorową). Dlatego też to właśnie na jego podstawie policzę, ile kosztują nas serwowane przeze mnie śniadanka ;)) Tak po najmniejszej linii oporu.
Dla jasności – liczę tylko koszt samych produktów.
Składniki na rosół:
- Ćwiartka z kurczaka: Dwa kawałki: 9 PLN
- Włoszczyzna: 650 gram: 5,50 PLN
- Marchewka: 1,5 kg: 4,50 PLN (lubię rosół z dużą ilością marchewki)
- Makaron: 250 gram: 4,00 PLN (jedno opakowanie starcza nam na troszkę ponad 5 dni / 2 osoby).
A więc:
Po zsumowaniu całości otrzymuję kwotę: 23,00 PLN. Oznacza to, iż dziennie jedna porcja zupy kosztuje mnie 2,30 PLN / jedną osobę.
Teraz Twoja kolej!
Dużo to czy mało? Jak sądzisz? Daj znać w komentarzu. Może, wbrew temu co mi się wydaje, wcale nie jestem jedyną osobą, która zjada zupę na śniadanie :))
Przeczytaj także:
-
„Dobrze przemyślane zakupy spożywcze” ← tutaj znajdziesz 10 prostych zasad, którymi staram się kierować robiąc zakupy spożywcze
-
„Nie wyrzucaj jedzenia” ← 5 podpowiedzi, dzięki którym nie będziesz wyrzucać jedzenia, a tym samym nie będziesz marnować swoich pieniędzy
mało pani lenka.
ja śniadań nie jem bo z rana wole czas na obowiązki poświecić takie jak pranie podlać kwiaty wyfloterować donice ,